Walcząc o Miłość: 8
-
Żartujesz? – wyszeptała Violetta, kiedy Ludmiła przyszła do
Verdasów, z Ruggero, w odwiedziny. – To przecież jest... – nie
skończyła widząc wzrok przyjaciółki.
-
Dzień dobly – powiedział Ruggs trzymając Ludmiłę za rękę i
patrząc ufnym wzrokiem na Violę, która pod wpływem tego
spojrzenia poczuła, że się rozpływa.
-
Dzień dobry, kochanie – odpowiedziała Violetta kucając. – Jak
masz na imię?
-
Ruggero, proszę pani – odpowiedział, po czym spojrzał promiennie
na Ludmiłę.
Violetta
nie
mogła uwierzyć widząc małego Pasquarlliego u niej w domu. Pani
Verdas zastanawiała się na początku, czy jej przyjaciółka czasem
nie upadła na głowę, ale widząc z jaką miłością dziecko
patrzyło na Ludmiłę doszła do wniosku, że jednak nie.
Weszli
do domu, gdzie Leon właśnie kończył jeść obiad. Widząc swojego
małego gościa, o mały włos by się zakrztusił sokiem
pomarańczowym, który właśnie pił. Daniel, który śmiał się z
ojca właśnie schował się za nim, kiedy ujrzał blondwłosego
chłopczyka, który nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Kurczowo
trzymał się ręki Ludmiły.
-
Ludmi! – powiedział Leon tonem, który zdradzał radość,
zaskoczenie, szok oraz niepewność.
-
Cześć Leoś! Zobacz Dan, przyprowadziłam ci kolegę. No chodź,
nie bój się – dodała kucając obok małego blondynka, kiedy
brązowowłosy chłopiec podszedł do nich bliżej. – Poznajcie
się. Daniel,
to jest Ruggero. Ruggero, to jest Daniel.
Chłopcy
popatrzyli na siebie nieśmiało, na co Laudmiła uśmiechnęła się
do nich przyjaźnie.
-
Dan, weź Rugga do pokoju i pokaż mu swoje zabawki – powiedziała
Viola patrząc rozmarzonymi oczami na małego Pasquarlliego który
zarumienił się słysząc swoje imię wypowiedziane z ust drugiej
kobiety.
-
Ludmiło, mogę iść? – zapytał szeptem, na co Leon zareagował
nagłym atakiem kaszlu.
-
Oczywiście, kochanie – odpowiedziała uśmiechając się do
chłopca, puszczając atak kaszlu mimo uszu. – Tylko pamiętaj, co
mi obiecałeś.
-
Dobrze – powiedział, po czym poszedł za Danielem do jego pokoju,
zostawiając dorosłych w salonie.
Ludmiła
wstała, po czym spojrzała na przyjaciół wymownie.
-
Przepraszam was, ale nie mogę już patrzeć na to, jaki on jest
samotny. Nie ma żadnego kontaktu z rówieśnikami.
-
Nie mówiłaś, że to syn Pasquarlliego – powiedziała Violetta
wstawiając talerz Leona, do zmywarki.
-
Sama się niedawno dowiedziałam – powiedziała siadając na
kanapie, po czym westchnęła. – I błagam, Leoś, nic mi nie mów
na jego temat, bo mam go po dziurki w nosie. Przyszłam tutaj, by o
nim nie myśleć.
Violetta
popatrzyła na nią z rozbawieniem.
-
Co masz na myśli, Ludmiło, mówiąc: by o nim nie myśleć? –
zapytał Leon szczerząc się do swojej żony, na co Ludmiła
parsknęła śmiechem. Trafił swój na swego, pomyślała.
-
Och, przestań Verdas! – powiedziała po chwili. – To naprawdę
nie jest śmieszne. Wczoraj dwie godziny musiałam wysłuchiwać
krzyków Lisy. Twierdziła, że nie chce bym mieszkała w jego domu.
Na co Pasquarelli zaczął wrzeszczeć, że to jej wina, ponieważ
nie chce zamieszkać z nim. Darli się tak do pierwszej w nocy,
dopóki nie przyszłam i nie zwróciłam im grzecznie uwagi, że w
domu śpi małe dziecko.
-
I zapewne nie byli zachwyceni – dopowiedziała Violetta, na co
Ludmiła przytaknęła jej ruchem głowy.
-
Federico wpadł w szał. Myślałam, że mnie zabije za to, że
weszłam do jego gabinetu bez pytania i zakłóciłam tą dyskusje,
jednak on tylko przyznał mi rację, po czym wyrzucił swoją
narzeczoną z domu dając jej czas do namysłu. Oczywiście nie obyło
się bez obelg w moją stronę.
-
A to suka – wyszeptała Violetta, po czym zasłoniła sobie usta.
Przypomniała sobie, że miała nie przeklinać w obecności dzieci.
Na szczęście żadnego malucha w pobliżu nie było. –
Przepraszam, wymknęło mi się.
-
A co na to Pasquarelli? – zapytał Leon zaskoczony reakcją swojego
wroga dawniej przyjaciela.
-
Zaczął mi truć, jaka to Lisa jest uparta. Jest święcie
przekonany, że ta laleczka kocha jego dziecko i tylko dlatego z nią
jest. Szkoda, iż nie widzi, że jest z nim dla pieniędzy.
-
No co ty gadasz?! – zawołali równocześnie państwo Verdas.
-
To niemożliwe, żeby Federico był aż tak ślepy – dodał szybko
Leon.
-
Wiesz – zaczęła powoli Ludmiła. – Wydaje mi się, że on tylko
chce za wszelką cenę znaleźć dziecku matkę – powiedziała
cicho. – Na początku pobytu w rezydencji dowiedziałam się o jego
konflikcie z dziadkami chłopca od strony matki. Myślę, że chcą
mu odebrać Rugga – dodała cicho spoglądając niepewnie na drzwi.
Przez
chwilę w salonie państwa Verdasów panowała dziwna atmosfera.
Każdy był pochłonięty we własnych myślach. Najbardziej jednak
spięty był Leon, który szybko ujawnił swoje emocje:
-
Przecież nie mogą odebrać dziecka ojcu!
Violetta
pogłaskała
go po dłoni, na co Ludmiła uśmiechnęła się mimowolnie.
Zazdrościła im. Z nich po prostu emanowała miłość na wielką
skalę. Gdyby można było zrobić bombę z ich miłości, to Ludmiła
była przekonana, że miałaby moc bomby atomowej.
-
Mogą, Harry, jeśli udowodnią sądowi, że Pasquarelli jest złym
ojcem – Ludmiła zrobiła w powietrzu jakiś gest nie wiedząc co
miał oznaczać. – Nie chcę o tym myśleć. Dzisiaj rano zrobił
mi awanturę, że Ruggero za dużo siedzi w domu. Skoro tak to
postanowiłam zabrać go do was, by poznał Dana i Sama, a później
zabieram go do Zoo.
-
Chcesz go zabrać do zoo? – zapytał Leon ze śmiechem.
–
Nie
boisz się, że wypuści jakieś zwierzę z klatki, bądź terrarium?
Ludmiła
spojrzała na niego wzrokiem bazyliszka.
-
Nic się złego nie stanie – powiedziała z mocą w głosie. –
Przecież będzie ze mną.
I
rzeczywiście nic się nie stało. Podczas pobytu w zoo zobaczyli
wszystkie stworzenia, jakie tam trzymano. Chłopiec był zachwycony
żyrafami, lwami i innymi dużymi zwierzętami. Sam nawet chciał
zabrać do domu małego białego tygryska, jednak, kiedy tygrysica
zawyła mu do ucha, na co, ku zaskoczeniu Ludmiły, zareagował ze
śmiechem, postanowił, że zostawi „małego kotka” z mamusią,
żeby mu nie było samemu smutno.
Po
wycieczce w zoo Ludmiła zabrałaRugga na King Cross, gdzie mieściła
się siedziba sklepu o tematyce Potterowskiej. Marco świetnie dawał
sobie radę zastępując Fran, która była w stanie błogosławionym.
Nie przeszkadzało to jednak w tworzeniu wspólnych zabaw – Maxi
miał w swoim gabinecie kamerkę z która z Fran i Marco naradzali
się w każdej sprawie. To ona nadal była głównym dowodzącym w
interesach.
-
Cześć Luds! – powiedzieli równocześnie Marco i Maxi, gdy
znalazła się w gabinecie Maxi'ego. – Co u Ciebie słychać? –
dodał Fran.
-
Dzięki, wszystko w porządku. Czy macie coś fajnego i niegroźnego
dla czteroletniego chłopca? – dodała wskazując głową na
swojego towarzysza.
-
Na gBoga! – zawołali razem. – Ludmiło, nie chcesz mi chyba
powiedzieć, że o czymś nie wiem? – zapytał zszokowany Maxi.
-
Nie – zaśmiała się Ludmiła widząc miny bliźniaków. – To
nie moje, tylko Pasquarlliego.
-
A od kiedy ty zajmujesz się małym Psquarellim? – zapytała
podejrzliwie Fran podchodząc bliżej kamerki, by lepiej widzieć. –
Istotnie! Skóra zdjęta z Federico – zawyrokowała odwracając się
w stronę swojego Męża.
-
No, to Ludmiło, czas na wyjaśnienia – powiedział Maxi siadając
wygodnie w swoim fotelu.
Blondynka
machnęła ręką biorąc Rugga na ręce.
-
Nie ma co wyjaśniać. Potrzebowałam pracy, a Pasquarelli
potrzebował guwernantki do dziecka, więc dał mi pracę. Koniec.
Maxi
uniósł do góry brwi przyglądając się Ludmile z zaciekawieniem.
-
Tylko tyle? – zapytała zawiedziona Fran. – A już miałam
nadzieję na jakieś wątki erotyczne...
-
Fran, wybacz, ale nawet jeśliby były, to bym ci ich nie zdradziła
– odwarknęła Ludmiłaa, na co ona zareagowała głośnym
śmiechem, a Lud zrobiła się czerwona jak piwonia. – No, ej,
przestańcie! Ze mną jest dziecko!
-
Jakie dziecko? – zapytała Cami, który właśnie wszedł do
gabinetu Maxiego. – Ach, ten twój słodziak, o którym opowiadała
mi Vilu. Cześć maleńki, jak się masz? – dodała podchodząc do
chłopca. – Ale przecież to mały Pasquarelli! – zawołała
strasząc chłopca, który wtulił się mocno w Ludmiłę. Po chwili
poczuła, że jej bluzka jest mokra od łez Ruggero.
-
A oto królowa taktu i elokwencji – warknęła Ludmiła. –
Ruggero, przestraszyłeś się Cioci Camili? – zapytała chłopca,
na co malec głośniej zachlipał. – I widzisz Cam? Jak mogłaś
coś takiego zrobić? Zresztą... Czego mogłam się po tobie
spodziewać? – dodała, po czym zaczęła uspokajać chłopca,
pozwalając rozmawiać chłopakom o ich interesie.
-
Załatwiłaś wszystko, Cami? – zapytał Maxi wyciągając z biurka
jakieś dokumenty.
-
Tak, więc proszę cię zamknijmy ten sklep dzisiaj o odpowiedniej
godzinie, bo inaczej Cię zabije – dodał jęcząc przy tym.
-
A co, Camilo? Czyżby ty i Brod macie rocznicę ślubu? – zapytał
złośliwie Marco, na co Maxi parsknął śmiechem. Kto jak kto, ale
Cami była mistrzem w zapamiętywaniu o rocznicy swojego ślubu.
-
Przestańcie, okej? Po prostu chcę aby ten dzień był idealny. Mama
obiecała przypilnować Vitani, więc wiecie...
-
No, dobra – powiedziała Fran. – Leć do tego swojego Romeo –
Ludmiła spojrzała na nią jak na wariatkę. – No co? – zapytała
zaskoczona. – Nigdy romansideł nie oglądałaś?
-
Oglądałam, ale nie sądziłam, że ty oglądałaś. W końcu sama
takie przeżywasz.
-
Ja tam lubię je oglądać – powiedzieli równocześnie Maxi i
Marco.
-
Ja też – dodała Camila, która był już ubrana w zwykłe ciuchy,
a nie w szatę czarodzieja, który do tej pory miała na sobie. –
Gdyby nie to, to by cię tutaj Ludmiło nie było.
-
Geniuszka się znalazła – odmruknęła.
– Leć
do mężusia, bo czeka! – krzyknęli wszyscy poganiając rudowłosą.
Po chwili usłyszeli znajomy dźwięk trzaśnięcia drzwiami.
-
Co za idiotka! – warknął Maxi wstając z fotela. – Już milion
razy mówiłem jej, by nie trzaskała drzwiami. Chodź Ludmiło,
znajdziemy coś dla twojego małego przyjaciela.
Kilkanaście
minut później, kobieta wraz z blondynkiem wyszli obładowani
różnymi zabawkami. Były tak ciężkie, że Ludmiła powoli nie
dawała rady dlatego przyśpieszyli kroku. Weszli z uśmiechami na
twarzy do wielkiej rezydencji, gdzie czekała niemała
niespodzianka.
Hej
osoba która napisze najfajniejszy rymowany :D Kom dostanie ode mnie
dedykację następnego rozdziału i Miniaturkę. Rozdział napisany w
30 minut :)